Muzyka rozgrywa się w czasie. Mniej oczywiste się wydaje, że może się rozgrywać w przestrzeni. Przyzwyczajeni jesteśmy, że utwór jest określony – wiadomo, jak ma brzmieć, wiadomo, kiedy jakie partie słychać bardziej, kiedy solista, kiedy mocniej, a kiedy ciszej. Warszawska Królikarnia jednak w halloweenowy weekend sprawiła gościom psikusa i postawiła wszystko na głowie organizując dwa dni KONCERTÓW DO ZWIEDZANIA. Nie dość, że koncert w muzeum, to jeszcze koncert do zwiedzania..
Kilka
sal, kilku muzyków (właściwie same kobiety były to kilka…muzyczek? ;) na początku było łatwo
– w jednej sali, muzycy obok słuchaczy, w jednym kręgu, załamując odwieczną i
świętą granicę scena- widownia (Xenakis się kłania). Ciekawostka, ale jeszcze nie rebelia. Potem się
zaczęło robić ciekawiej – muzycy w kilku salach, niekoniecznie się widząc, a wykonujących
jeden utwór, każdy swoją część na innym instrumencie. Publiczność mogła
dowolnie się po salach przemieszczać (zwłaszcza dzieciakom się podobało..). Ale
teraz – w którym miejscu utwór brzmiał naprawdę? Czy tam, gdzie solista, a fortepian
słyszany nieco ciszej (bo grał w innym pomieszczeniu)? Czy przy pudle fortepianu z oddali tylko słysząc głos solistki? Pod koniec wszyscy muzycy zaczęli się przemieszczać względem siebie i względem publiczności,
publiczność też swoimi ścieżkami i obłęd
już zupełny powstał. I właściwie każdy był na innym koncercie – bo słyszał co
innego! I jak tu się odnaleźć?
Było
mi na początku trochę dziwnie. Przyzwyczajona do narzuconych form, biernego
bądź co bądź uczestnictwa nastawionego na odbiór, interpretację, próby
zrozumienia muzyki w fotelu z numerkiem wskazanym na bilecie, trochę nie mogłam się odnaleźć wśród wędrujących słuchaczy, a co dopiero wędrujących muzyków. A tu się wchodzi
w interakcje, wytyczając swoją ścieżkę zwiedzania tworzy się własną
wersję utworu. I niczyja nie jest jedyna właściwa, niczyja nie jest zła.
Nie
był to projekt najbardziej innowacyjny – od lat się eksperymentuje z muzyką i
przestrzenią (patrz: kwartet smyczkowy Stockhausena grany z helikopterów(!), nawet na tegorocznej edycji Warszawskiej Jesieni
były instalacje głośników wirujących wokół słuchaczy), ciągle są to jednak
projekty raczej okazjonalne, organizowane jako ciekawostka, więc tym fajniej, że nie
zdarza się to tylko raz na parę lat. I bardzo polecam następne edycje (liczę,
że będą!) albo uczestnictwo w podobnych projektach. Postawienie wszystkiego na
chwilę na głowie może tylko tej głowie dobrze zrobić. Bo to nie tylko ciekawostka muzyczna
- nasz mózg generalnie lubi jak się go zaskakuje. Lubi niespodzianki i
nieoczekiwane zmiany, nowinki i nowości, lubi się uczyć. SCAMPER? Kapelusze De Mello? Ktoś coś? Bardzo lubię tę teorię, że kreatywność to umiejętność i można ją wyćwiczyć - dlatego warto zmieniać codzienne rytuały,
które wykonujemy mechanicznie, na „autopilocie”, dlatego wejście na stół albo
położenie się na podłodze lub jakakolwiek zmiana perspektywy i punku widzenia może podsunąć nowe pomysły, po to warto zmieniać drogę z pracy do
domu, żeby mieć okazje zobaczenia czegoś nowego i bardziej uważnie przeżyć te kilkanaście minut, dlatego nawet „gdybanie” nas rozwija bo używamy wyobraźni i uruchamiamy nowe obrazy, tak samo, jak robienie notatek w formie mapy
myśli, czy zwiedzanie koncertu w muzeum - przyda się nie tylko dyrektorom kreatywnym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz