Tytuł nieco prowokacyjny, a przyczynkiem do tego posta był mój poprzedni o złości (TU). Zaczęłam się zastanawiać nad związkami mindfullness i muzyki poważnej. Bo że praktyka uważności to aktualnie jedno z modniejszych haseł nie ulega wątpliwości. Linki, oferty i reklamy warsztatów medytacji, bycia w momencie, redukcji stresu, zachęcenie do zwolnienia tempa i przyglądania się życiu widzę na każdym kroku i w każdym otwartym okienku przeglądarki.
No super.
Łącznie ze sławnym wywiadem z Zuzą Ziomecką (tak, przeczytałam z ciekawości - w końcu kiedyś była naczelną Activista i Przekroju) o tym, jak zabiegana i zapracowana przedstawicielka pokolenia 30latkow postanowiła zwolnic tempo i nie pracować 18 godzin na dobę i nie hulać na imprezach cały weekend.
No super. Winszuję.
Poszperałam też, żeby się dowiedzieć więcej i tak oto:
- Mindfullness zwiększa zdolność koncentracji
- Mindfullness pozwala radzić sobie ze stresem
- Mindfullness pozwala odzyskać kontrolę nad swoim życiem codziennym
- oczywiście jedną z głównych technik jest medytacja
No super.
To teraz wypadałoby rzucić kilka truizmów na temat muzyki poważnej:
- Muzyka poważna puszczana małym dzieciom zwiększa ich zdolności intelektualne
- Muzyka poważna korzystnie wpływa na koncentrację
- Muzyka poważna może mieć wpływ na wydzielanie endorfin i działanie narządów wewnętrznych (TU trochę więcej o tym)
To wiedzą wszyscy. A ja jeszcze sobie pomyślałam o godzinach spędzonych w filharmonii na koncertach - na których trzeba wyłączyć telefon, skupić na utworach trwających znacznie dłużej niż przeciętne piosenki w radio i o tym, jak silne skupienie...jest potrzebne? nie- ono samo przychodzi, to się ćwiczy, jak mięsień. Pomyślałam, ile rzeczy w trakcie takich koncertów można sobie przemyśleć, poukładać, na ile pomysłów wpaść. Bo w końcu mamy warunki by w spokoju, nigdzie się nie spiesząc spędzić godzinę, czy dwie. Czy to nie brzmi jak jakiś rodzaj medytacji? Pomyślałam wreszcie o tym, że zawsze jakoś wolniej i spokojniej wracam z opery niż tam wchodziłam, o tym, że musząc się skupić w pracy nad jakimś raportem najchętniej włączam Pendereckiego. I że nie wiem, co miałabym zrobić, żeby jeszcze bardziej zwolnić tempo życia.
Czy to nie wygląda podobnie do tego, co serwują trenerzy m-f? Jasne, pewnie nie całe spektrum, ale w dużej mierze jest to zbieżne i myślę, że osoby często słuchające muzyki klasycznej, czy poważnej w mniejszym stopniu potrzebują treningów medytacyjnych i bycia w momencie - bo już to mają wytrenowane. Więc nie, mindfullness to nie ściema w pełnym tego słowa znaczeniu - to inna nazwa na coś, co istnieje od dawna, ale widocznie potrzebny jest szum marketingowy by do poniektórych dotrzeć. I trochę szkoda bo bilet do filharmonii jest na pewno tańszy niż modne warsztaty u modnego trenera..
Nie na każdego działa dobrze muzyka poważna. Znam osoby, które nie potrafią się przy niej skoncentrować, tym bardziej zrelaksować. Co do mindfullness... jak zawsze Polacy musieli pochłonąć amerykańskie słówko i propagandę.. :)) Zatrzymaj się, żyj chwilą... to to samo co midfullness... ale tak jak piszesz, trzeba na tym zarabiać, robić certyfikaty, szkolenia, warsztaty i inne GŁUPOTY!!! :D
OdpowiedzUsuńdaleko mi do zmuszania ludzi siłą żeby klasyki słuchali i ją kochali - aż takim ortodoksem nie jestem, ale myślę sobie, że ten brak tolerancji dla muzyki poważnej z nieprzyzwyczajenia może wynikać i CZASAMI trochę cierpliwości i dobrych chęci by ja poznać wystarczy :)
OdpowiedzUsuń