Podtytułem tego postu mogłoby być
hasło „co dał mi konkurs chopinowski” albo „jak zaprzyjaźniłam się z Chopinem” i
a sprowadza się do tego, że do wszystkiego trzeba dojrzeć, wszystko musi mieć
swój czas i miejsce.
Trzeba było mieć duże szczęście,
żeby trafić na nauczycieli, którzy potrafili zafascynować Sienkiewiczem,
Mickiewiczem, czy Chopinem (lub chociaż ich nie obrzydzić…). Przeważnie dość
ponure mamy wspomnienia szkolne związane z tymi panami i dopiero lata później,
gdy przez przypadek zdarzy się sięgnąć po to, co spłodzili, okazuje się, że DA
SIĘ ich twórczość przyswoić, ale to niewielu się zdarza i właśnie przez
przypadek.
Mniej więcej tak samo było ze mną
i Chopinem. Różnych rzeczy słucham, lubię chodzić do filharmonii, trochę się
znam na operze, ale Chopin…może niekoniecznie. I dopiero przy okazji
tegorocznej edycji konkursu zdarzyło mi się posłuchać go dłużej(TU odc.1 moich przygód z Fryderykiem). Od pierwszej
tury przesłuchań z lekkimi sonatami i preludiami, przez drugą z mazurami i
polonezami po finały z koncertem e-moll w dziewięciu wersjach, już prawie pod
prysznicem go nucę… Nie wszystko mi podchodzi, nie wszystkiego bym na dobranoc
słuchała, ale zdecydowanie odczarowałam pana Fryderyka i widzę początek miłej znajomości. Być może kilka lat wcześniej
by nie zaiskrzyło i nadal bym twierdziła, że „Chopin to niekoniecznie”, jednak tym
razem zadziałało – kosztowało mnie to kilka godzin poświęconych na oglądanie i
słuchanie konkursu, ale udało mi się odszyfrować, o co chodzi z fenomenem Chopina. Na pewno nie jest łatwo. Po pewnym czasie
zaczyna się coraz więcej i więcej odkrywać. I nie tylko przysłowiowe łany zbóż,
wierzby płaczące i tę tęsknotę za ojczyzną się słyszy w muzyce, ale emocje, a
wręcz tornada. Materiał jest romantyczny- no nie da się tego obejść, więc na
romantyzm i emocje słuchając Chopina trzeba się otworzyć, na ten natłok cierpienia i
rozterek, i nieszczęść przeżywanych. Ale też tak sobie pomyślałam, że może
właśnie tego nam brakuje? Słuchanie Chopina może być takim ćwiczeniem z emocji
i odkrywania ich w sobie. Treningiem wrażliwości i odgruzowania się ze złóż
cynizmu, rozczarowań i złości?
Widzicie - trochę czasu się poświęci Fryderykowi i można odkryć swoje wrażliwe "ja", o istnieniu którego prawie się zapomniało w codziennej bieganinie :)
Tak, tak :) zgadzam się w 100% z ostatnimi dwoma zdaniami :) Dostrzegamy inny świat, troszkę jesteśmy -"wyżej" od przyziemnej szarości :)
OdpowiedzUsuń